piątek, 14 października 2016

Andaluzja i motek włóczki

Zupełnie nieoczekiwanie udało mi się wyjechać na krótki urlop do Hiszpanii. Potrzebowałam odpoczynku po bardzo intensywnym okresie wakacyjnym, który spędziłam w pracy. Na początku września stwierdziłam, że już dłużej nie dam rady i postanowiłam wybrać się na tydzień do Ustki, gdzie w zeszłym roku naprawdę odpoczęłam i zregenerowałam się zarówno fizycznie - poprzez długie spacery po niemalże pustych plażach, jak i psychicznie - wyciszający wewnętrznie morza szum... W tym roku plan był podobny, a dodatkowo zapowiadała się piękna pogoda…
Już nie pamiętam jak to się stało, że mimo wszystko postanowiłam przejrzeć oferty last minute na najbliższy tydzień. Poza ogromną ilością wyjazdów wczasowych znalazłam interesującą wycieczkę do Szkocji, która niestety jak szybko się pojawiła tak szybko zniknęła, a następnie TĘ wycieczkę do Andaluzji. Szybka decyzja, dodatkowy dzień urlopu udzielony (dziękuję :)) i w drogę !
Hiszpania nie była krajem, który by mnie jakoś szczególnie fascynował i interesował. Ceniłam zawsze hiszpańskie wino i kino Pedro Almodovara - mojego ulubionego reżysera. To właśnie z jego filmów znałam Hiszpanię, jej kulturę, sztukę, piękny melodyjny język i skąpane w silnym słońcu krajobrazy La Manchy czy Andaluzji. Bliższa mojemu sercu zawsze była jej sąsiadka - Portugalia – kraj na krańcu Europy.
Wycieczka miała bardzo bogaty program, a zaintrygowała mnie ponieważ w niespełna 8 dni była okazja do odwiedzenia głównych miast Andaluzji, posłuchania i obejrzenia flamenco, zobaczenia areny gdzie odbywa się corrida, spróbowania Sangrii i spojrzenia z Gibraltaru na afrykański kontynent. Na szczęście, mimo napiętego programu, wycieczka nie okazała się męcząca, była bardzo dobrze zorganizowana i zaplanowana, taka „Andaluzja w pigułce”. Moim zdaniem wycieczki objazdowe mają ten plus, że pozwalają poznać inny kraj lub rejon w sposób „kompaktowy”, i często są doskonałym przyczynkiem do późniejszego powrotu do odwiedzonych wcześniej miejsc, już we własnym zakresie. Taki też cel przyświecał temu spontanicznemu wypadowi na południe Europy.
Do wyjazdu byłam kompletnie nieprzygotowana, języka hiszpańskiego nie znam, kupiłam przewodnik, który dość pobieżnie przejrzałam, aby umieć się odnaleźć w tej nowej rzeczywistości. Zazwyczaj planując wakacje staram się chociaż powtórzyć język angielski, na tyle, aby nie mieć problemu z użyciem podstawowych zwrotów. Jednak w Hiszpanii z tej powtórki bym nie skorzystała – na palcach jednej ręki mogę policzyć miejsca gdzie udało mi się usłyszeć więcej niż dwa zdania po angielsku, najczęściej porozumiewałam się uniwersalnym, międzynarodowym językiem gestów i mimiki – zazwyczaj z sukcesem :) Sam język hiszpański jest bardzo śpiewny i miło się go słucha, myślę, że do najtrudniejszych nie należy i może kiedyś zamarzy mi się przeczytać wiersze poety Federico Garcia Lorki w oryginale, kto wie?
Sama Hiszpania, a już tym bardziej słoneczna i upalna Andaluzja, nie budziła moich dziewiarskich skojarzeń. Jakże się myliłam…
Merynosy, owce które dają najwspanialszą wełnę na świecie, są bowiem rasą hiszpańską. Pierwotnie  pochodzącą z Azji, natomiast do Hiszpanii trafiła ona z Afryki Północnej dzięki Maurom, którzy władali na terenach dzisiejszej Andaluzji. Od XII wieku Hiszpania znana była ze swej wysokogatunkowej wełny merino, co pozwoliło jej zmonopolizować od XII do XVI wieku handel tym towarem. Do XVIII wieku eksport merynosów z Hiszpanii karano nawet karą śmierci. Jedynie król hiszpański miał wyłączne prawo do wywozu owiec poza granice państwa i ofiarując władcom europejskim niewielkie stadka owiec, przyczyniał się do "rozprzestrzenienia" merynosów na całym świecie. Do upadku hiszpańskiego monopolu doprowadziły wojny napoleońskie. Od początku wieku XIX gałąź przemysłu oparta na wełnie merynosowej przeniosła się do Niemiec, Ameryki Północnej,  Australii i Nowej Zelandii.
W Andaluzji znanej z wina, oliwek, pięknych plaż i wysokich temperatur, postanowiłam odszukać ślady merynosów i być może przygarnąć niewielki moteczek (jeden!), który wróciłby ze mną do Polski. Gdy tylko nadarzyła się ku temu okazja zapytałam naszą Przewodniczkę czy ten rejon Hiszpanii jest w jakiś sposób powiązany z wełną – bez wahania odpowiedziała mi, że Sewilla jest miastem, w którym na każdym kroku spotykamy… motek włóczki. I miała rację.
W wielu miejscach w tym mieście można zauważyć znak NO8DO, „logo” Sewilli. Symbol ten umieszczany jest na taksówkach, autobusach, kaflach ceramicznych ozdabiających domy, balkonach, a także np. na… pokrywach kanałów.
no8do.jpg
Historia tego herbu sięga XIII wieku i wojny domowej pomiędzy ojcem i synem czyli Sanchem IV Odważnym, a królem Kastylii i Leonu Alfonsem X Mądrym. Wtedy to rodzony syn panującego króla chciał swego ojca pozbawić tronu. Po stronie prawowitego władcy opowiedzieli się mieszkańcy Sewilli. W podziękowaniu za poparcie jakiego udzielili królowi Sevillanos król nagrodził ich tym herbem.
Symbol  NO8DO oznacza: no me ha dejado: NO madeja DO, co na polski można przetłumaczyć tak: Ona [tj. Sewilla] "nie opuściła/zostawiła mnie".
 Widniejąca w środku cyferka 8 symbolizuje motek włóczki (po hiszpańsku – madeja). Znak ten jest zatem symbolem wierności miasta królowi i do dzisiejszych czasów jest już wpisany w mury i historię Sewilli.
Nie chciałam jednak wracać z mojej hiszpańskiej wyprawy z pseudo-wełnianym trofeum w postaci kawałka balkonu, włazu do studzienki ściekowej lub kafelka ze ściany budynku. Na szczęście udało mi się znaleźć coś innego – śliczny niewielki moteczek w jednej z witryn sklepu z... biżuterią.
Zatem z Hiszpanii przyjechał ze mną nietypowy „motek włóczki”, który przypomina mi Sewillę i wycieczkę do Andaluzji, a jednocześnie nie zniknął, jak inne motki, w czeluściach mojej wersalki z merynosami, ponieważ noszę go na… palcu. Prawda, że ładnie się prezentuje?
 

O samej wycieczce jeszcze napiszę i to będzie bardzo, bardzo długi wpis.

4 komentarze:

  1. No to piękny wyjazd miałaś :) Nie miałam pojęcia, że Sevilla ma z motkiem włóczki coś wspólnego no i że Hiszpanią ma taką merynoską ;) historię :)
    Czekam z niecierpliwością na andaluzyjski post, bo ten rejon Hiszpanii bardzo lubię.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wycieczka była super i mimo, że odbyła się już miesiąc temu nadal mam wrażenie jakby to było wczoraj. Piękne wspomnienia, obrazy, kolory i smaki. Staram się zawsze przed takim wyjazdem znaleźć jakiś motyw przewodni, coś związanego z wełną i dziewiarstwem. Też byłam zaskoczona, że Sewilla - miasto Carmen, znane z flamenco, corridy i wysokich temperatur będzie "oznakowane" motkiem. Wełna jest wszędzie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo to chyba tak jest, że jak nas coś interesuje, coś jest naszą pasją , to na takie rzeczy zwracamy uwagę. Takie skrzywienie zawodowe ;)))

      Usuń
    2. Masz całkowitą rację - dokładnie tak jest :) i to jest super, a poza tym bardzo poszerza horyzonty...

      Usuń