Zupełnie nieoczekiwanie udało mi się wyjechać na
krótki urlop do Hiszpanii. Potrzebowałam odpoczynku po bardzo intensywnym
okresie wakacyjnym, który spędziłam w pracy. Na początku września stwierdziłam, że już
dłużej nie dam rady i postanowiłam wybrać się na tydzień do Ustki, gdzie w zeszłym roku
naprawdę odpoczęłam i zregenerowałam się zarówno fizycznie - poprzez długie spacery po niemalże pustych plażach, jak i psychicznie - wyciszający wewnętrznie morza szum... W tym roku
plan był podobny, a dodatkowo zapowiadała się piękna pogoda…
Już nie pamiętam jak to się stało, że mimo wszystko postanowiłam
przejrzeć oferty last minute na
najbliższy tydzień. Poza ogromną ilością wyjazdów wczasowych znalazłam interesującą wycieczkę do Szkocji, która niestety
jak szybko się pojawiła tak szybko zniknęła, a następnie TĘ wycieczkę do Andaluzji. Szybka decyzja, dodatkowy dzień urlopu udzielony (dziękuję :)) i w drogę !
Hiszpania nie była krajem, który by mnie jakoś szczególnie fascynował
i interesował. Ceniłam zawsze hiszpańskie wino i kino Pedro Almodovara - mojego ulubionego reżysera. To właśnie z jego filmów znałam
Hiszpanię, jej kulturę, sztukę, piękny melodyjny język i skąpane w silnym
słońcu krajobrazy La Manchy czy Andaluzji. Bliższa mojemu sercu zawsze była jej sąsiadka -
Portugalia – kraj na krańcu Europy.
Wycieczka miała bardzo bogaty program, a zaintrygowała mnie ponieważ w niespełna 8 dni była okazja do odwiedzenia
głównych miast Andaluzji, posłuchania i obejrzenia flamenco, zobaczenia areny gdzie
odbywa się corrida, spróbowania Sangrii i spojrzenia z Gibraltaru na
afrykański kontynent. Na szczęście, mimo napiętego programu, wycieczka nie okazała się męcząca, była bardzo dobrze
zorganizowana i zaplanowana, taka „Andaluzja w pigułce”. Moim zdaniem wycieczki
objazdowe mają ten plus, że pozwalają poznać inny kraj lub rejon w sposób
„kompaktowy”, i często są doskonałym przyczynkiem do późniejszego powrotu do odwiedzonych wcześniej miejsc, już we własnym zakresie. Taki też cel
przyświecał temu spontanicznemu wypadowi na południe Europy.
Do wyjazdu byłam kompletnie nieprzygotowana, języka hiszpańskiego
nie znam, kupiłam przewodnik, który dość pobieżnie przejrzałam, aby umieć się
odnaleźć w tej nowej rzeczywistości. Zazwyczaj planując wakacje staram się chociaż
powtórzyć język angielski, na tyle, aby nie mieć problemu z użyciem
podstawowych zwrotów. Jednak w Hiszpanii z tej powtórki bym nie
skorzystała – na palcach jednej ręki mogę policzyć miejsca gdzie udało mi
się usłyszeć więcej niż dwa zdania po angielsku, najczęściej porozumiewałam się
uniwersalnym, międzynarodowym językiem gestów i mimiki – zazwyczaj z sukcesem :) Sam język
hiszpański jest bardzo śpiewny i miło się go słucha, myślę, że do
najtrudniejszych nie należy i może kiedyś zamarzy mi się przeczytać wiersze
poety Federico Garcia Lorki w oryginale, kto wie?
Sama Hiszpania, a już tym bardziej słoneczna i upalna
Andaluzja, nie budziła moich dziewiarskich skojarzeń. Jakże się myliłam…
Merynosy, owce które dają najwspanialszą wełnę na świecie, są bowiem rasą hiszpańską. Pierwotnie pochodzącą z Azji, natomiast do Hiszpanii trafiła ona z Afryki Północnej dzięki
Maurom, którzy władali na terenach dzisiejszej Andaluzji. Od XII
wieku Hiszpania znana była ze swej wysokogatunkowej wełny merino, co pozwoliło
jej zmonopolizować od XII do XVI wieku handel tym towarem. Do XVIII wieku
eksport merynosów z Hiszpanii karano nawet karą śmierci. Jedynie król
hiszpański miał wyłączne prawo do wywozu owiec poza granice państwa i ofiarując
władcom europejskim niewielkie stadka owiec, przyczyniał się do
"rozprzestrzenienia" merynosów na całym świecie. Do upadku
hiszpańskiego monopolu doprowadziły wojny napoleońskie. Od
początku wieku XIX gałąź przemysłu oparta na wełnie merynosowej przeniosła się
do Niemiec, Ameryki Północnej, Australii
i Nowej Zelandii.
W Andaluzji znanej z wina,
oliwek, pięknych plaż i wysokich temperatur, postanowiłam odszukać ślady merynosów i być może przygarnąć
niewielki moteczek (jeden!), który wróciłby ze mną do Polski. Gdy tylko
nadarzyła się ku temu okazja zapytałam naszą Przewodniczkę czy ten rejon Hiszpanii jest w jakiś sposób powiązany z wełną – bez wahania odpowiedziała mi, że Sewilla
jest miastem, w którym na każdym kroku spotykamy… motek włóczki. I miała rację.
W wielu
miejscach w tym mieście można zauważyć znak NO8DO, „logo” Sewilli. Symbol ten umieszczany
jest na taksówkach, autobusach, kaflach ceramicznych ozdabiających domy, balkonach, a także np. na… pokrywach
kanałów.
Historia tego herbu sięga XIII wieku i wojny domowej pomiędzy
ojcem i synem czyli Sanchem IV Odważnym, a królem Kastylii i Leonu Alfonsem X
Mądrym. Wtedy to rodzony syn panującego króla chciał swego ojca pozbawić tronu.
Po stronie prawowitego władcy opowiedzieli się mieszkańcy Sewilli. W
podziękowaniu za poparcie jakiego udzielili królowi Sevillanos król nagrodził ich tym herbem.
Symbol NO8DO oznacza: no me ha dejado: NO madeja DO, co na polski można przetłumaczyć tak: Ona [tj. Sewilla] "nie opuściła/zostawiła mnie". Widniejąca w środku cyferka 8 symbolizuje motek włóczki (po hiszpańsku – madeja). Znak ten jest zatem symbolem wierności miasta królowi i do dzisiejszych czasów jest już wpisany w mury i historię Sewilli.
Symbol NO8DO oznacza: no me ha dejado: NO madeja DO, co na polski można przetłumaczyć tak: Ona [tj. Sewilla] "nie opuściła/zostawiła mnie". Widniejąca w środku cyferka 8 symbolizuje motek włóczki (po hiszpańsku – madeja). Znak ten jest zatem symbolem wierności miasta królowi i do dzisiejszych czasów jest już wpisany w mury i historię Sewilli.
Nie chciałam jednak wracać z mojej hiszpańskiej wyprawy z pseudo-wełnianym
trofeum w postaci kawałka balkonu, włazu do studzienki ściekowej lub kafelka ze ściany budynku. Na szczęście udało mi się znaleźć coś innego – śliczny niewielki
moteczek w jednej z witryn sklepu z... biżuterią.
Zatem z Hiszpanii przyjechał ze mną nietypowy „motek włóczki”,
który przypomina mi Sewillę i wycieczkę do Andaluzji, a jednocześnie nie zniknął, jak inne motki, w
czeluściach mojej wersalki z merynosami, ponieważ noszę go na… palcu. Prawda,
że ładnie się prezentuje?
O samej wycieczce jeszcze napiszę i to będzie bardzo, bardzo
długi wpis.
Do napisania J
PS. Pisząc o merynosach i o NO8DO korzystałam z poniższych źródeł/tekstów:
- http://www.celwpodrozy.pl/2015/06/sewilla-w-jeden-dzien.html
- http://www.turystyka24h.pl/turystyczne_sevilla-hiszpanska-stolica-tajemnicy-i-flamenco-5451.html
- http://www.wnieznane.pl/sewilla,27,8,informacje-ogolne
- http://wool-a-porter.blogspot.com/2011/05/wena-i-owce-merynosy.html
PS. Pisząc o merynosach i o NO8DO korzystałam z poniższych źródeł/tekstów:
- http://www.celwpodrozy.pl/2015/06/sewilla-w-jeden-dzien.html
- http://www.turystyka24h.pl/turystyczne_sevilla-hiszpanska-stolica-tajemnicy-i-flamenco-5451.html
- http://www.wnieznane.pl/sewilla,27,8,informacje-ogolne
- http://wool-a-porter.blogspot.com/2011/05/wena-i-owce-merynosy.html
No to piękny wyjazd miałaś :) Nie miałam pojęcia, że Sevilla ma z motkiem włóczki coś wspólnego no i że Hiszpanią ma taką merynoską ;) historię :)
OdpowiedzUsuńCzekam z niecierpliwością na andaluzyjski post, bo ten rejon Hiszpanii bardzo lubię.
Wycieczka była super i mimo, że odbyła się już miesiąc temu nadal mam wrażenie jakby to było wczoraj. Piękne wspomnienia, obrazy, kolory i smaki. Staram się zawsze przed takim wyjazdem znaleźć jakiś motyw przewodni, coś związanego z wełną i dziewiarstwem. Też byłam zaskoczona, że Sewilla - miasto Carmen, znane z flamenco, corridy i wysokich temperatur będzie "oznakowane" motkiem. Wełna jest wszędzie :)
OdpowiedzUsuńBo to chyba tak jest, że jak nas coś interesuje, coś jest naszą pasją , to na takie rzeczy zwracamy uwagę. Takie skrzywienie zawodowe ;)))
UsuńMasz całkowitą rację - dokładnie tak jest :) i to jest super, a poza tym bardzo poszerza horyzonty...
Usuń